1,K
A może znacie takie pary, które szanując własne tradycje żyją podwójnie? Bo jakże inaczej to określić? Każde z nich bierze coś dla siebie od drugiego, ale daje również od siebie. Myślę, że to nie tylko magia świąt, lecz magia uczucia. Tej magii życzę i Wam.
To opowiadanie ukazało się na blogu u Ewy (chyba w ubiegłym roku) oraz w najnowszym magazynie “Życie ze smakiem”.
Boże Narodzenie tuż tuż. W domach wszystko lśni, a z kuchni dochodzą cudowne zapachy. My, odświętni, wypatrujemy pierwszej gwiazdki. Z tej okazji chcę Wam życzyć, aby te święta upłynęły nam wszystkim w spokoju, cieple i zdrowiu. Spędźcie je w gronie najbliższych osób, tych, z którymi czujecie się najlepiej i najswobodniej. Cieszcie się każdą wspólną chwilą i wszystkimi pysznymi potrawami na swoich stołach ? Oprócz życzeń mam dla Was opowiadanie. Taką małą opowieść wigilijną, pełną magii i miłości. Cudownych świąt, kochani!
Ona.
Młoda i piękna dziewczyna z niewielkiej wioski zamieszkałej głównie przez ludność pochodzenia ukraińskiego. Większość mieszkańców wioski była wyznania prawosławnego i kultywowała swoje tradycje i obrzędy. Jej rodzina taka własnie była.
On.
Przystojny, wesoły chłopak z niewiele większej wioski obok. Katolik, ale niezbyt gorliwy. Rodzice nie w każdą niedzielę byli w kościele, ale święta obchodzili zawsze zgodnie z tradycją.
On i Ona.
Od pierwszego spojrzenia czuli, że to nie jest zwyczajna znajomość. Zauroczenie, potem zakochanie i plany o wspólnym życiu. Kiedy powiedzieli rodzicom, że chcą się pobrać, to obie mamy zapytały: a co będzie ze świętami? W jaki sposób będziecie wychowywać dzieci?
Ślub był piękny, podwójny, z księdzem i popem. Obie rodziny były zachwycone, wzruszone babcie i ciocie ukradkiem ocierały łzy. Rozpoczęli wspólne życie, na początek w wynajętym pokoju.
Pierwsze święta były sprawdzianem dla ich uczucia i wzajemnego poszanowania tradycji. Postanowili, że odtąd będą spędzać je dwa razy: najpierw według zwyczajów katolickich, potem prawosławnych. Znajomi patrzyli z niedowierzaniem, kiedy opowiadali, że odtąd tak własnie będą świętować. Od przybytku głowa nie boli – mówili.
Już na początku grudnia zaczynali planować co i jak przygotują. Lista potraw, produktów do zdobycia. Ona powili przygotowywała dom i kuchnię na święta. Z początku dość nieporadnie, bo przecież nie dość, ze dopiero uczyła się bycia panią domu, to pewne zwyczaje i potrawy były jej bliżej nieznane. Z czasem doszła do wprawy i wszystko biegło swoim utartym szlakiem.
Dla Niego specjalnie suszyła owoce na wigilijny kompot, tak jak robiła to teściowa. Jabłka, śliwki, gruszki…Pięknie pachniało w całym domu. Barszcz czerwony i kapusta z grzybami, krokiety z grzybami, karp. Ryby oboje szczególnie lubili zawsze, więc i chętnie je dla Niego przygotowywała. Bo przecież te “pierwsze święta” były czymś w rodzaju prezentu. Dawanego potem co rok, z sercem, miłością i uśmiechem, który pojawiał się na Jej twarzy, kiedy widziała Jego radość. Te uszka robisz chyba lepiej niż moja mama – można było oczekiwać większego komplementu? Stół musiał być zastawiony jak każe tradycja: pod śnieżnobiałym obrusem sianko, na stole dwanaście potraw i opłatek. Nakrycia dla zbłąkanego wędrowca nigdy nie brakowało. Czasami, siedząc przy kolacji, oboje głośno zastanawiali się nad tym, jakby zachowali się, gdyby faktycznie ktoś taki zapukał do drzwi. Czy umieliby zaprosić nieznajomego człowieka do stołu?
Pierwszy dzień Bożego Narodzenia oznaczał wizytę u Jego rodziców. Zjeżdżali się bracia, siostra i rodziną. Każdy przynosił ze sobą umówioną wcześniej potrawę. Taki był zwyczaj w Jego rodzinie i Ona podtrzymywała go. Zawsze, oprócz umówionego dania, zabierała kutię, którą podczas pierwszych świąt poczęstowała swoją nową rodzinę, nieśmiało licząc na uznanie. Teraz zabiera ja co roku, bo lepszej nikt nie robi. I choć tak, jak w każdej rodzinie, zdarzają się spory czy kłótnie, to podczas świąt wszystko idzie w zapomnienie.
Drugie święta spędzali niemal w całości u Jej rodziców. Tylko tam odczuwała pełnię tego, co było dla niej jedyne, kiedy była dzieckiem. Wtedy nie myślała, ze ktoś gdzieś może obchodzić święta inaczej niż w jej domu, w jej rodzinie, w jej wsi. Teraz znała inny świat, więc świąteczna podróż do rodzinnego domu była jednocześnie powrotem to czasów dzieciństwa.
Posiłek wigilijny rozpoczynało się podzieleniem się z bliskimi prosforą, czyli chlebem wypiekanym specjalnie na tę okazję przez duchownych i siostry zakonne. Prosfora to odpowiednik katolickiego opłatka. Kolacja wigilijna to także dwanaście postnych potraw, sianko pod obrusem i dodatkowe nakrycie. Na stole królowały zawsze ryby na różne sposoby (przede wszystkim ryba po grecku i karp w galarecie), barszcz z uszkami, cudownie słodka kutia, kapusta z grzybami… Nie mogło zabraknąć świątecznych symboli: czosnku (zdrowie), miodu (powodzenie), soli (obfitość) i chleba (jedzenie).
I tak, jak podczas pierwszej Wigilii, kiedy to po kolacji całą rodziną szli na pasterkę, tak teraz szli na uroczystą liturgię do cerkwi.
Jedne i drugie święta oznaczały dla nich przede wszystkim przywiązanie i miłość. Czerpali z tych dni siłę do bycia razem, do tworzenia rodziny. Zastanawiali się czy ich dzieci będą umiały tak celebrować święta jak oni. Oboje pokazywali światu, że nie jest ważne jak wierzymy, jak świętujemy ważne dni, ale to czy umiemy być z innymi ludźmi i dzielić z nimi radość. Wszak Boże Narodzenie to radość z Narodzin.
A może znacie takie pary, które szanując własne tradycje żyją podwójnie? Bo jakże inaczej to określić? Każde z nich bierze coś dla siebie od drugiego, ale daje również od siebie. Myślę, że to nie tylko magia świąt, lecz magia uczucia. Tej magii życzę i Wam.
To opowiadanie ukazało się na blogu u Ewy (chyba w ubiegłym roku) oraz w najnowszym magazynie “Życie ze smakiem”.