1,2K
Wiem, że bardzo lubicie czytać wpisy luźniejsze, więc dzisiaj mam dla Was opowieść. Okazją stało się blogowe wyzwanie rzucone przez Ewę z bloga Jedz z apetytem. Zasady wspólnego blogowania możecie znaleźć u Ewy, zerknijcie co wymyśliła 🙂 Ja wybrałam dwa tematy, które połączyłam w jednej opowieści. Moi znajomi na pewno znają ją, myślę, ze i Wy uśmiechniecie się czytając 🙂
Masz babo placek (ciasta nie będzie)
W moim domu rodzinnym często piekło się ciasta, a już obowiązkowo musiało być na weekend. Był sobotni wieczór, w całym domu unosił się przecudny zapach sernika. Razem z siostrami zaglądałyśmy mniej lub bardziej namacalnie, kiedy wystygnie i kiedy wreszcie będzie można spałaszować. Niestety, trzeba było czekać do niedzieli. Sernik samotnie, na kuchennym blacie, musiał też zaczekać.
Niedzielny poranek. Wszyscy wygrzebują się z łóżek zdziwieni, że pies nie szaleje od rana, jak to miał w zwyczaju. Mieliśmy wtedy suczkę Norę, młodego owczarka niemieckiego. Stwierdzenie, ze była szalona nie odda w pełni jej temperamentu. Codziennie, skoro świt wszczynała alarm. Czasem o 6.00, czasem wcześniej. Nauczyłam się nawet błyskawicznie (na wpół śpiąc) ubierać dres na piżamę, żeby jak najszybciej wyprowadzić Norę na poranny spacer. W przypadku opóźnień nasza panna szczekała i skakała do klamek. Tym bardziej poranek tej niedzieli wydawał się dziwny: pies nie szalał.
Nie dla pasa kiełbasa
Nora leżała w przedpokoju. Na boku, z wzdętym brzuchem, ciężko dysząc. Mój tata prawie wpadł w panikę, a my za nim. Pies jest chory! nikt nie miał wątpliwości. Trzeba było szybko ubierać się i jechać do lecznicy. W domu zapanowała panika.
Kiedy weszliśmy do kuchni, wszystko stało się jasne: pies zjadł prawie cały sernik! Pozostały tylko wąskie paski przy brzegach blaszki. Widok mało zachęcający i szokujący jednocześnie. To był sernik z półtora kilograma twarogu!
Nora, na szczęście, szybko doszła do siebie. I równie szybko próbowała kolejnych, podobnych akcji. A my do dzisiaj, choć minęło już pewnie ze 30 lat, wspominamy to z uśmiechem 🙂
Nie dla psa kiełbasa, lecz sernik 😉
Niedzielny poranek. Wszyscy wygrzebują się z łóżek zdziwieni, że pies nie szaleje od rana, jak to miał w zwyczaju. Mieliśmy wtedy suczkę Norę, młodego owczarka niemieckiego. Stwierdzenie, ze była szalona nie odda w pełni jej temperamentu. Codziennie, skoro świt wszczynała alarm. Czasem o 6.00, czasem wcześniej. Nauczyłam się nawet błyskawicznie (na wpół śpiąc) ubierać dres na piżamę, żeby jak najszybciej wyprowadzić Norę na poranny spacer. W przypadku opóźnień nasza panna szczekała i skakała do klamek. Tym bardziej poranek tej niedzieli wydawał się dziwny: pies nie szalał.
Nie dla pasa kiełbasa
Nora leżała w przedpokoju. Na boku, z wzdętym brzuchem, ciężko dysząc. Mój tata prawie wpadł w panikę, a my za nim. Pies jest chory! nikt nie miał wątpliwości. Trzeba było szybko ubierać się i jechać do lecznicy. W domu zapanowała panika.
Kiedy weszliśmy do kuchni, wszystko stało się jasne: pies zjadł prawie cały sernik! Pozostały tylko wąskie paski przy brzegach blaszki. Widok mało zachęcający i szokujący jednocześnie. To był sernik z półtora kilograma twarogu!
Nora, na szczęście, szybko doszła do siebie. I równie szybko próbowała kolejnych, podobnych akcji. A my do dzisiaj, choć minęło już pewnie ze 30 lat, wspominamy to z uśmiechem 🙂
Nie dla psa kiełbasa, lecz sernik 😉
Zachęcam Was do wzięcia udziału w wyzwaniu Ewy
#wspolneblogowaniezapetytem