Tego wpisu w zasadzie miało nie być. A jeśli już miał się ukazać, to raczej w innym tonie. Cóż…życie weryfikuje przekonania i poglądy. Ale od początku.
2 lata temu, zdaje się, że w sierpniu, napisała do mnie jedna z czytelniczek. Podesłała link do pewnej strony wraz z pytaniem czy przypadkiem nie jest to mój ukradziony przepis. Okazało się, ze owszem, mój. Przepis, wpis, zdjęcia, wszystko. Na zasadzie kopiuj-wklej ktoś sobie “pożyczył”. Kiedy zaczęłam przeglądać owe miejsce, to wyszło, że ten ktoś zbudował sobie całą stronę wypełnioną kradzionymi przepisami. Wszystkie było kopiowane “na żywca” z wielu innych blogów. Na początku było to dość wyrywkowe, ale z czasem cwaniaczek leciał systemem: miał kilka “ulubionych” blogów i jak tylko na którymś pojawiał się nowy wpis, to był maksymalnie w ciągu 24 godzin kopiowany w całości na stronę cwaniaczka – na razie pominę personalia. I tak leciał sobie przez długie miesiące nie niepokojony chyba zbytnio przez nikogo. Kontaktowałam się z kilkoma osobami, którymi ukradł treści, ale poza mną nikt nie podszedł do tego inaczej niż tylko ” napiszę, poproszę, może usunie”. O nie, prosić złodzieja, to na pewno nie będę!
Po kilku miesiącach wezwano mnie ponownie na przesłuchanie, już do Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą. O ile nie pokręciłam nazwy. Przekazałam kolejne zrzuty, bo cwaniaczek nie próżnował. Pan policjant spisał zeznania i kazał czekać. Za kolejne kilka tygodni ponownie mnie wezwał, gdyż pani prokurator miała do mnie jedno pytanie: czy na stronie była informacja, że nie zgadzam się na kopiowanie. Żart chyba jakiś. Prokurator nie zna prawa?… Jeśli nie byłoby, to znaczy, ze wolno kraść? Dorzuciłam kolejne zrzuty.
Przyszedł dzień, kiedy listonosz wręczył mi wniosek prokuratury. No i oniemiałam jak to przeczytałam, choć to był przysłowiowy pikuś w porównaniu do tego, co działo się na sali sądowej. Otóż pani prokurator wnioskowała o warunkowe umorzenie postępowania i zasądzenie zadośćuczynienia na moja korzyść w kwocie 500 zł – słownie: pięćset złotych. Czym motywowała? Młodym wiekiem (28 lat), niekaralnością, niską szkodliwością czynu, skruchą. Hmmm… Jak przeczytałam w tym żenującym piśmie, obwiniony formalnie nie przyznał się do winy, ale przyznał, że kopiował i wyraził skruchę. Ręce mi opadły, o innych częściach ciała nie wspomnę…
Pierwsza rozprawa była dla mnie takim zaskoczeniem, jeśli chodzi o podejście sądu i prokuratury, że – przyznaję – były momenty, że zatykało mnie wręcz i nie wiedziałam co powiedzieć. No i „drobny” szczegół: sprawa była od początku przez prokuraturę bagatelizowana, ale – paradoksalnie – z aktywnym jej udziałem. I przyznam się, że nie słyszałam, aby prokurator występował jako obrońca oskarżonego. Pani sędzia momentami z matczyną troską mówiła o sprawcy „młody człowiek”, a pan prokurator do mnie odnosił się w taki sposób jakbym to ja była oskarżoną. Cyrk? Kafka? …
Prokuratura we wniosku zawarła jakieś 2/3 skradzionych wpisów, choć faktycznie było ich ponad 120. Po zakwestionowaniu tego nie otrzymałam sensownej odpowiedzi dlaczego tak się stało, ale tylko odpowiedź, że tyle dostarczyła policja, że przecież prokuratura nie ma interesu aby coś ukrywać. (Naprawdę??…) Będąc oskarżycielem posiłkowym mam prawo składania wniosków, co zrobiłam dwukrotnie – raz ustnie na sprawie, a potem na piśmie. Zlekceważono to zupełnie, jakbym niczego nie mówiła i niczego nie pisała. Pierwsza sprawa zakończyła się moim kategorycznym sprzeciwem i brakiem zgody na umorzenie sprawy. Pani sędzia pytała w jaki sposób oskarżony może mi zadośćuczynić. Odpowiedziałam, że swoim blisko rocznym kopiowaniem, narobił niesamowitych szkód w pozycjonowaniu mojej strony, a moje statystyki poleciały na łeb i mogę to udowodnić wykresami. W takim przypadku niech więc zapłaci za rok pozycjonowania. Tylko pod takim warunkiem zgodzę się na umorzenie. Sędzia zobowiązała mnie do dostarczenia do sądu orientacyjnej wyceny na podstawie ofert z kilku firm. Dostarczyłam to w terminie, ale okazało się, że szkoda było mojej fatygi i pracy osób z tych firm. Pani sędzia była zaszokowana kwotą…
Na drugiej sprawie pana prokuratora nie było, ale zastąpiła go inna pani prokurator – oboje byli jako przedstawiciele prokurator prowadzącej sprawę. Przesympatyczna osoba z zapałem broniła „młodego chłopca”, którego i tym razem na sprawie nie było. Przysłał jednak odpowiedź na mój wniosek. Generalnie w bardzo arogancki i protekcjonalny sposób stwierdził, że moje żądania są bezzasadne i wnosi o oddalenie w całości. Jest bezrobotny i ma ciężko chorego tatusia. Dołączył – rzecz jasna – potwierdzenia choroby świeżutkie jak ciepłe bułeczki z piekarni. Musi zajmować się tatusiem i poszukiwania pracy nie są jego priorytetem. Tylko współczuć i litować się, co też czyniły obie panie: sędzia i prokurator. Tylko, że – ja przepraszam bardzo, z całym szacunkiem do choroby o ile faktycznie jest – z czego ten „młody chłopiec” utrzymuje siebie i tatusia? I skąd w takim razie miał czas na prowadzenie strony, skoro opieka nad tatusiem zajmuje go bez reszty? Aaaaaa…. Priorytety! No tak! „Młody chłopiec” ma swoje i na ich liście nie ma uczciwości. Zaznaczył jeszcze, że strony nie prowadził w celach zarobkowych i skasował ją już. (Reklamy podczepił pewnie charytatywnie i żeby ładnie było na stronce. No i raczej jej nie skasował gdyż po wpisaniu adresu widać biały ekran, bez żadnych komunikatów.)
Pani prokurator dzielnie walczyła, aby „młody chłopiec” nie ucierpiał. Przecież młody, całe życie przed nim, po co mu bruździć? No a ja prowadząc stronę muszę się liczyć z takimi sytuacjami. Czyli, że jak? Kupiłam sobie fajny samochód i jak mi go ktoś ukradnie, to nikt nic nie zrobi? Muszę się liczyć, że mi go bezkarnie ktoś gwizdnie z parkingu? Naprawdę?? A skoro tak, to może w drugą stronę. Stworzę portal prawniczy. Treści wezmę sobie ze stron rządowych, z prokuratury, etc. Napiszę, że to moje, wkleję zdjęcie pani prokurator, albo nie! Pani sędzi od razu i podpiszę swoimi danymi. Albo zmyślonymi lepiej. A potem uruchomię reklamy i puszczę w sieć. To też będzie niska szkodliwość czynu? I mnie sąd potraktuje z takim pobłażaniem? Chciałabym to widzieć….
W związku z pismem biednego oskarżonego i moim uporem sędzia stwierdziła, że odrzuca wniosek prokuratury i jednocześnie mój, i cofa sprawę do ponownego rozpatrzenia. Prokuratura ma sporządzić nowy wniosek i rozpoczynamy wszystko od nowa. Mam się jednak przygotować, że łatwo nie będę miała. To ja muszę udowodnić, że jestem pokrzywdzona. Cyrk, a nie wymiar sprawiedliwości…Miała rozpocząć się zupełnie nowa sprawa, z nowym sędzią, z ponownym wałkowaniem wszystkiego. Gdzie tu sens?
Dość długo czekałam na kolejną rozprawę i okazało się, że wcale nie jest to nowy proces, lecz kontynuacja. Dla mnie całą sprawa lekko „śmierdzi” i zastanawiam się czyim synkiem/wnukiem/znajomym jest „młody człowiek” Mariusz K. z Krakowa, który tak bezkarnie poczyna sobie i kpi z prawa. Mieć prokuraturę jako obrońców to jest coś, prawda?Kolejna rozprawa trwała dość krótko, a z prokuratury nie było tym razem nikogo. Pani sędzia ponownie mnie przesłuchała i dość szybko wydała wyrok: sprawa została warunkowo umorzona na okres lat dwóch, a jednym z warunków jest zapłacenie mi zadośćuczynienia w kwocie… 2500 zł. Po wydanym wyroku zostałam poinformowana, że za około 2 tygodnie mam przyjść do sądu po wyrok. Potem, po odebraniu, muszę ten wyrok zostawić w sądzie z prośbą o nadanie klauzuli wykonalności. Jak już będę to miała (oczywiście po odczekaniu…), to powinnam napisać do p. Mariusza vel Tomka pismo z prośbą o zapłacenie mi tej nawiązki. Rzecz jasna trzeba dołączyć ksero wyroku, bo skąd „młody człowiek” ma wiedzieć o co chodzi. Dopiero po upłynięciu czasu wyznaczonego na zapłacenie (pani sędzia zasugerowała 30 dni) mogę iść do komornika.
Sprawa swój koniec miała pod koniec września ub. roku. Nie zdążyłam napisać pisma do młodego człowieka”, bo musiałam zająć się innymi, znacznie ważniejszymi sprawami. W międzyczasie sąd poprosił mnie o przekazanie numeru konta, na który mam mieć przelane pieniądze. Po mniej więcej 2-3 tygodniach od wysłania pisma, na moje konto wpłynęła nawiązka. „Młody chłopiec” został widocznie poinformowany bezpośrednio przez sąd.
Tak zakończyła się ta sprawa, ja jednak mam kilka spostrzeżeń.
Po pierwsze postawa tzw. wymiaru sprawiedliwości. Pełna pobłażania, momentami kpiąca. Do dziś pamiętam uwagi policjantów „cóż takiego mógł mi ukraść?, jakieś zdjęcia?” Prawo autorskie? W praktyce przestrzegane jest chyba tylko wobec dużych koncernów, za którymi stoi sztab najlepszych prawników od praw autorskich. My, mniejsi, nie liczymy się. Można sobie z nas dowcipkować i traktować jak przysłowiowy wrzód na tyłku.
Druga kwestia to podejście nas, blogerów, do naszych własnych praw. Ileż to ja się naczytałam jałowych dyskusji na grupach blogerskich o kradzieżach, kopiowaniu itepe. Jedni radzili drugim wysyłanie faktur do zapłacenia, robienie zrzutów ekranu poświadczonych notarialnie, straszenie i napiętnowanie. No cóż…tylko teoretycznie. Na gadaniu (pisaniu) i wzajemnym nakręcaniu emocji raczej się kończyło. Kiedy odkryłam tę żałosną stronę, to kontaktowałam się z kilkoma blogerkami, których przepisy tam także były. I co? I nic. Nikt poza mną nic nie zrobił. I to jest – obawiam się – główna przyczyna lekceważenia takich spraw przez policję i sądy. Dopóki my sami nie zaczniemy walczyć ze złodziejami, dopóty nie mamy co liczyć na sensowne wyroki i poważne traktowanie. Kochani moi, jesteśmy samo sobie winni.
Dziś napisała do mnie Emilia, również blogerka, która walczy z plagiatem od dwóch lat. Też odbija się od muru niezrozumienia i lekceważenia. Ja nie zdecydowałam jeszcze czy wytoczę temu człowiekowi pozew z powództwa cywilnego, do czego nadal mam prawo. Emilia chyba właśnie w takim trybie walczy. Bardzo jej kibicuję i życzę dużo sił. Świata nie zmienimy, ale może uprzykrzymy życie jakiemuś złodziejowi. Bo złodziej to złodziej, bez znaczenia co ukradnie.
Niestety, kradzież zdjęć jak i treści dotknęła i mnie wielokrotnie. Ludzie są okrutni i nie szanują czyjejś pracy. Liczy się tylko zysk i łatwy zarobek. Walka z takimi ludźmi jak widać jest trudna, bowiem tak jak napisałaś względem prawa jest to niewielka szkoda 🙁 Szkoda, że my blogerzy jesteśmy tak traktowani
Żyjemy w chorych czasach, gdzie większość ludzi ma jedną zasadę: brak jakichkolwiek zasad. Niestety nasz wymiar (nie)sprawiedliwości wspiera patologię. Naszym, wszystkich twórców jakichkolwiek treści, błędem jest to, że przyzwalamy godząc się na takie sytuacje. Powtarzam to od lat: gdyby przynajmniej połowa reagowała na kradzieże, organa ścigania inaczej podchodziłyby to tego procederu. Niestety blogerzy lubią narzekać, lamentować, krzyczeć, ale tylko we własnym gronie. Całe nasze środowisko jest więc w pewnym sensie odpowiedzialne za takie sytuacjie.
Małgosiu, jakże bardzo dziękuję Ci za ten wpis. Przeczytałam go dopiero teraz…I zdumiałam się, bo nie ma pod nim żadnych komentarzy…Ani jednego! A czytałam tyle komentarzy na grupach, jak to blogerki rozprawiają się ze złodziejami – wpisów, zdjęć i przepisów!
Czyżby Twój przypadek nikogo nie interesował? No i właśnie dlaczego inni nie przyłączyli się do zgłoszenia kradzieży swoich tekstów przez ‘Tomka’???
Aniu, komentarze były, ale zostały na Disqusie. Nie importowałam go i chyba nie będę tego robić.
Wbrew pozorom niewielu blogerów robi coś poza gadaniem w tej sprawie. Brak wiary, brak chęci, nie wiem. Ja nie będę kłapać ozorem, ale działam. Drugi raz zrobiłabym to samo, nawet z doświadczeniem jakie zdobyłam. Przykro mi było, wściekłość miałam straszną, ale zrobiłam co było trzeba.