1,4K
W telewizji pojawia się reklama pewnego preparatu na zwiększenie apetytu. Początkowo był to preparat dla dzieci, teraz jest także w wersji dla starszych osób. Jeśli mam być szczera, to włos na głowie mi się jeży, jak widzę takie reklamy. Czy naprawdę musimy faszerować nasze dzieci chemią? Nie uwierzę, że takie preparaty mają w składzie same dobre witaminy i minerały. Co za bzdury. Skoro tak, to dlaczego nie reklamuje się owoców i warzyw, ale jakieś dziwne parafarmaceutyki? Przecież nie trzeba być wykształconym dietetykiem, żeby wiedzieć, że witaminy podane w postaci naturalnej wchłaniają się bez porównania lepiej niż te z pigułek czy syropów. Poza tym witamina podana w takim preparacie to witamina syntetyczna, mająca niewiele wspólnego z witaminą podaną na przykład z jabłkiem. I nie dam się przekonać, że to jest to samo. To tak, jakby porównywać kobietę o naturalnie dużym biuście i tę, która biust swój powiększyła. Obie mają naturalne piersi?
Miałam kiedyś sąsiadkę. Przesympatyczną panią, która zajmowała się wnukami w wieku niemal identycznym do wieku moich dzieci. Ja, wychowana na prostym, naturalnym jedzeniu i bez zbędnego cudowania, otwierałam oczy ze zdumienia widząc, co babcia (razem z mamą) podaje tamtym dzieciom. Zupy niedoprawione, najczęściej przecierane, żeby dzieciom nic na żołądkach nie stanęło. Mięso tylko i wyłącznie gotowane, bez soli, o innych przyprawach nawet nie wspomnę. Z chleba wykrawana skórka, bo za twarda. Dzieci były w wieku późno przedszkolnym. Do dziś pamiętam awanturę, jaka wniknęła w przedszkolu, kiedy to jedna z dziewczynek zwróciła obiad. Babcia była oburzona, że dzieci dostały zupę ogórkową, a ogórki nie były obrane ze skóry przed ugotowaniem…
Obie panie, i mama, i babcia, narzekały, że dzieci nie mają apetytów, że wszystko trzeba wmuszać, że posiłki trwają tak długo… Ja tego nie znałam. Karmiłam moje dzieci tak, jak sama byłam karmiona. Wprowadzałam dość szybko “normalne” potrawy, ale robiłam to ostrożnie. Obserwowałam jak dzieci reagują na nie, pilnując jednocześnie wytycznych lekarza. Nie szarżowałam, o nie. Nie trzęsłam się jednak nad dziećmi, nie przecierałam w nieskończoność zupek i nie zmuszałam do jedzenia, kiedy tego nie chcieli. Zmuszanie do jedzenia jest kolejnym problemem, chociaż ja nazywam to głupotą. Jak widzę te cyrki za mamusię, za babcię, jak zjesz to dam ci cukierka…No przepraszam, ale wątroba mi się wywraca na lewą stronę. Nie trzeba chyba być psychologiem, żeby zauważyć, że posiłek to nie tylko męczarnia dla rodzica. To prawdziwy koszmar dla dziecka, które siadając do stołu już się skręca “z radości”, że mamusia (babcia, tatuś, etc.) będzie wciskać jedzenie. Utrwalamy dziecku w głowie, że posiłek to coś przykrego, denerwującego, coś co trzeba jakoś przetrwać… Jak ono ma potem chętnie jeść i cieszyć się tym? Sami sobie odpowiedzcie, jakbyście czuli się w roli takiego dziecka.
Dużym problemem jest podjadanie przez dzieci między posiłkami. Niejadek nie zje obiadu, mimo, że mama przesiedziała z nim godzinę prosząc i grożąc. Kiedy jednak mama sprzątnie obiad, dziecko nagle chce coś zjeść. I niestety, w większości przypadków dostaje ciasteczko, czekoladkę, cukierek. Naje się słodyczy i kiedy przyjdzie pora kolejnego posiłku nie jest zwyczajnie głodne. Błędne koło. A wystarczyło nie pozwolić podjadać, przetrzymać do kolejnego posiłku, wtedy maluch zgłodniałby i sam, bez namawiania, zjadł to co mama podała.
Ja wiem, że mamy mające takie dzieci i postępujące podobnie powiedzą, że bzdury. Gdyby nie wmusiły trochę jedzenia, to ich ukochane dziecko nic by nie zjadło. Spróbujcie jednak podejść do posiłków bardziej na luzie, nie podkarmiajcie dziecka między posiłkami i odstawcie słodycze. Sukces nie przyjdzie od razu, ale same zdziwicie się, że dziecko zaczęło “normalnie” jeść. Mnie kiedyś pewna starsza, bardzo mądra pani doktor, powiedziała tak: żadne zdrowe dziecko nie zagłodzi się samo. I to jest prawda. Jeśli dziecko jest zdrowe, to wystarczy wyrobić mu prawidłowe nawyki. A bez słodyczy dziecko przeżyje, naprawdę.
Inaczej wygląda kwestia jedzenia w przypadku dziecka, które często choruje – taki argument też kiedyś słyszałam. Tutaj też nie do końca się zgodzę. Miałam to nieszczęście, że mój syn bardzo często chorował. Płuca, oskrzela, w końcu okazało się, że jest alergikiem. Wiecie jak wygląda posiłek z kilkulatkiem, który tak mocno kaszle, że aż się dusi? Ja wiem. Przeżyłam odruchy wymiotne i inne “atrakcje”. Jednak mój syn niejadkiem nigdy nie był. Dlaczego? Dlatego, że stosowałam wszystko to, o czym pisałam wyżej. Podczas choroby jadł mniej, przygotowywałam mu lżejsze dania, w mniejszych ilościach i takie jakie lubił najbardziej. Nic na siłę. Zjadł to dobrze, nie zjadł – trudno, zje później. Wyrósł na mężczyznę i nigdy nie miał problemów, że czegoś nie lubi, czy nie ma apetytu 🙂
Jeśli obawiamy się, czy brak apetytu nie jest spowodowany chorobą (bo tak też może się zdarzyć), to wystarczy przebadać dziecko i porozmawiać z mądrym lekarzem. Najpierw jednak zapytajmy sami siebie, czy to nie jest trochę nasza wina, że dziecko ucieka przed jedzeniem.
Jeśli obawiamy się, czy brak apetytu nie jest spowodowany chorobą (bo tak też może się zdarzyć), to wystarczy przebadać dziecko i porozmawiać z mądrym lekarzem. Najpierw jednak zapytajmy sami siebie, czy to nie jest trochę nasza wina, że dziecko ucieka przed jedzeniem.
A jakie są Wasze doświadczenia jako dzieci? Jeśli jesteście rodzicami to jak podchodzicie do tego tematu? Myślę, że temat jest ważny i wart nie jednej dyskusji.
świetny mądry artykuł:)
dziękuję
myślę, że powinniśmy o tym rozmawiać
Też nie cierpię takich preparatów i nie mam pojęcia kto je kupuje, pewnie w wielu przypadkach wystarczy dobrać odpowiednio posiłki do danej sytuacji i apetycznie je podać. Tak, aby nasz niby-niejadek, nie mógł się takiemu smakołykowi oprzeć. Również atmosfera podczas posiłku jest bardzo ważna 🙂
Veggie, ja myślę, że kupują go naprawdę troskliwe mamy, które jednak nie wiedzą co jeszcze wymyślić, aby dziecko zjadło. Przerażają te reklamy, które wmawiają nam, że stosowanie takiego preparatu jest najlepszym co matka może zrobić 🙁
Małgoś, myślę, że obrazek kryjący się pod tym linkiem idealnie obrazuje to co napisałaś 🙂
http://rysunkiannyl.blogspot.com/2015/01/moje-dziecko-jest-cpunem.html
niestety, znam takich rodziców….. szkoda dzieci
U nas na szczęście większego problemu z jedzeniem nie ma, jak Eryk nie chce jeść czegoś konkretnego to staram się dać mu coś innego, na co ma ochotę, obiady też normalne dostaje, Lilka żarłok jest to by wszystko jadła byle nie kaszki 🙂 Nie zmuszam do jedzenia, nie chcę stresować ani siebie ani dziecka, bo z tego nic dobrego by nie było. Pozdrawiam 🙂
Reniu, uważam, że masz bardzo rozsądne podejście do karmienia dzieci. Trzeba znaleźć złoty środek i nie popadać w przesadę w żadną stronę.
Pozdrawiam Eryka i Lilkę 🙂
Małgosiu w pełni Cię popieram, a słyszałaś reklamę o cudownych cukierkach, które mają zachamować u dzieci apetyt na słodycze, ja jak to usłyszałam to mało nie spadłam z krzesła. To teraz nawet dzieci będą faszerowane takimi "cudownymi" suplementami diety na odchudzanie !!!! Szok dosłownie, to samo się tyczy tego syropku. Ja na szczęście nie miałam problemu z moim dzieckiem, jadło wszystko i bez problemu. Ale problem znam bo jest taki w rodzinie, i niestety mamusia karmi dziecko syropkami na apetyt, i wiesz co to wcale nie poprawiło sytuacji a wręcz ją pogorszyło. Nie dajmy się zwariować, a może tak przygotujmy razem z dzieckiem posiłek, zapytajmy na co ma ochotę, usiądźmy w ciszy i spokoju – nie przy telewizji, i zjedzmy razem posiłek. Porozmawiajmy o tym co mamy na talerzu, zadbajmy o to, aby dziecko z ciekawością poznawało smaki i jadło bez stresu.
Rodzice ponad wszystko pragną dobra swoich dzieci. Nie chciałabym osądzać i potępiać, bo nie taki był cel tego wpisu.
Myślę, że brakuje nam mądrych pediatrów, którzy pokierują rodzicami. Ja miałam to szczęście, że trafiłam na taką rozsądną panią doktor. Chyba jednak najłatwiej jest polecić mamie syrop, niż porozmawiać z nią. Mówimy, rzecz jasna, o zdrowych dzieciach, a nie o tych, które przez chorobę nie mają apetytu.
W wielu domach pokutuje też takie "babcine" podejście do karmienia maluchów: czym więcej tym lepiej. I jak dziecko je mniej, to pojawia się strach, że się zagłodzi.
Pamiętam, jak syn musiał mieć 3 dniową dietę. Byłam przerażona, że na samej wodzie ryżowej i jabłkach z kompotu i coś jeszcze było ale już nie pamiętam co. No jak to, ani chleba, ani ziemniaków, toż ten mój niejadek schudnie jeszcze bardziej.
Po tych trzech dniach, jak wsiadł w jedzenie, to aż serce się radowało. 🙂
Może wmuszamy za dużo? nie wiem. Każde dziecko ma swój rytm i apetyt taki a nie inny. Przestałam zmuszać do jedzenia, po prostu żeby zjeść posiłek, trzeba być głodnym. Na siłę nic nie zrobimy
Każdy człowiek ma swój indywidualny rytm i apetyt. Chyba sama się o tym przekonałaś 🙂
Małgosiu, bardzo ciekawie to napisałaś. Osobiście jestem mamą niejadka, ale po 8 miesiącach wpychania i cudowania z jedzeniem mojej szproty…odpuściłam. Stwierdziłam, że połowę dnia spędzę z gestem trzymanej łyżki…Przestałam, odpuściłam, dziecko nie je mięsa i żyje (tzn już je;)) Lekarze rozkładają ręce na jej kiepski apetyt, ale też powiedzieli, że nie znają żadnego dziecka, które prędzej czy później nie zaczęłoby jeść 😉 A syropku żadnego wstrętnego na oczy nie chcę widzieć! 😉 Wszystkim rodzicom niejadków życzę wytrwałości i zdrowego dystansu!
Reniu, ja od początku bycia mamą podchodziłam do żywienia dzieci na luzie. Tak jak napisałam, nic na siłę. Jeśli widziałam, że któreś marudzi przy obiedzie, to nie wmuszałam lecz do kolacji nie dostawali nic – żadnych ciastek, kanapeczek szykowanych w biegu, paluszków, etc. Kolację zjadali pięknie i bez marudzenia, a ja się nie denerwowałam. Pamiętam, że kiedy mój syn był mały i spotykałam się z innymi mamami, to często te mamy prosiły dzieci, aby coś zjadły. Ja prosiłam, żeby nie jadł tyle, bo brzuch go rozboli. Patrzyły na mnie jak na kosmitkę 😀
Te reklamy syropków aż mnie mierzwią. Albo widzę dziecko które wcina suchy chleb albo objada się fast foodem. Świat jest coraz dziwniejszy 🙁
Może rodzice za bardzo chcą być idealni, żeby nikt nie zarzucił im, że nie dbają o swoje dzieci?
Sama wiem po sobie, że rodzic czasami za bardzo kocha swoje dziecko, za bardzo chce dla niego jak najlepiej i za bardzo przeżywa jak coś idzie nie po jego myśli. Kiedy dziecko je mało, to boimy się choroby. Chcemy żeby pałaszował ze smakiem, to zrozumiałe. Moim zdaniem jeżeli mamy pewność, ze dziecko jest zdrowe, to powinniśmy pozwolić mu jeść tyle ile chce. Z tym zastrzeżeniem, że podajemy słodyczy i przekąsek między posiłkami. To powinno pomóc 🙂
Ciekawe i prawdziwe.Raz skorzystałam z tego rodzaju specyfiku dobry ale wolę naturę.Zresztą synek nigdy nie miał prawie problemu z jedzeniem.To teraz poproszę o tym jak malucha zachęcić do jedzenia warzyw.Pewnie znany problem:)
Jedzenie warzyw przez dzieci to wyższa szkoła jazdy 😀 Chyba trzeba kombinować z różnymi postaciami ich podawania. Duszone, pieczone w folii, z sosami na bazie serów. Ja jako dziecko nie przepadałam za owocami. Do dzisiaj zostało mi, że surowy owoc zjem, ale bez zachwytów 🙂 Lubię je natomiast zapiekane w ciastach czy jako dodatek do mięs.
Jeśli chodzi o konkretne potrawy czy produkty, to uważam, że każdy ma prawo nie lubić określonego smaku. Każdy, nawet dziecko. Ja od dziecka nie piję mleka. Uwielbiam jogurty, sery, maślanki, etc., jednak do wypicia mleka nie zmusi mnie nikt 😀
Nie wierzę w takie magiczne syropki. Mi mama nigdy czegoś takiego nie podawała i jadłam normalnie. Wiadomo- nie wszystko, bo nie każda rzecz mi smakowała (np. wątróbka bleeee), a te, które wmuszali we mnie na siłę do tej pory budzą we mnie obrzydzenie i ich nie jem 😀 Ale odżywiam się raczej normalnie 🙂
Ja wierzę w działanie takich preparatów. Nie zgadzam się jednak z tym, że ich działanie jest tylko i wyłącznie dobre. Pewnie tak, jak wyżej napisała Paula, rozpychają żołądki. Czy naprawdę o to nam chodzi?
Napisałaś, że potrawy wmuszane w Ciebie do dzisiaj budzą obrzydzenie i nie jesz ich. Zastanów się czy tylko ze względu na smak? a może trochę dlatego, że wmuszano w w Ciebie? Może zjedzone teraz smakowałyby inaczej? 🙂
Ja miałam podobnie w przypadku flaczków. Włączał mi się odruch wymiotny na sam ich widok. Teraz uwielbiam je 🙂 Ale kiedy byłam nastolatką zmuszano mnie do ich jedzenia…brrr…straszne 😀
Mam po prostu uraz. Jak byłam dzieckiem to wątróbka mi nie smakowała i do tej pory mi nie smakuje. Nie tylko dlatego, że byłą mi wmuszana 😀
A flaczki zawsze lubiłam, są pycha! 😉
Małgosiu… myślę, że nie każde dania dla niejadków są 'nieprzemyślane'. Powiem Ci ze swojego doświadczenia, że stawałam na rzęsach aby mój niejadek jadł i 'ani prośba, ani groźba' nie działała… byłam gotowa na wszystko, aby tylko jadł. Był nawet taki okres, ze woziłam go do KFC, MaCdonalda.. ale on i tak jadł jak 'wróbelek Elemelek'. I wtedy pojawił się ten 'zły syropek', który pomógł. Dziecko zaczęło normalnie jeść, jego żołądek sie troszkę powiększył, a ja po 2 buteleczkach złego specyfiku mam w domu 'jadka' 🙂
a konsultowałaś się z lekarzem?
Oczywiście. Wszystko zaczęło się od pasożytów, dzięki którym dziecku skurczył się żołądek. I pomimo złych substancji, które świadomie podałam mojemu dziecku, nie żałuję 🙂 Junior je znacznie więcej, aczkolwiek zawsze mogłoby być jeszcze lepiej 😉 Pediatra stwierdziła, że problem jest wtedy, kiedy dziecko jest otyłe, a mój mieścił się w 'najniższych granicach norm', co nie oznaczało niedowagi.
Paula, ja nie potępiam w czambuł KAŻDEGO podania takiego preparatu. Potępiam, jeśli matki podają go w pełni zdrowym dzieciom. Dzieciom, które mają mniejszy apetyt – zbyt mały według ich mam. Jeśli problemy z łaknieniem są spowodowane przez jakąkolwiek chorobę, to już zupełnie inna kwestia.
Aczkolwiek nie pochwalam karmienia dziecka fastfood'ami 😉 chyba, że są przygotowane w domu 😉
Buziaki dla Juniora :*
Niestety w TV będziemy widzieć coraz to "lepsze" reklamy tego pokroju. Problem w tym, że nie wiemy ile osób da się w to wrobić. Mój Junior póki co ładnie wszystko je, ma 13 miesięcy i dopiero poznaje smaki. Widzę, że jedzenie jest dla Niego radością, staram się podawać mnóstwo nowych warzyw oraz owoców, zobaczymy co będzie dalej…:) Wiem jedno, nigdy po takie świństwa bym nie sięgnęła!
Justyna, nie każda mama jest świadoma zagrożeń, jakie niosą takie wspomagacze. Od początku życia dziecka faszerujemy je preparatami "niezbędnymi", wierząc, ze bez nich nie przeżyje kolejnego dnia. Przy byle kichnięciu bezsensownie podajemy antybiotyki, nie dając szans organizmowi żeby zawalczył. A potem płacz bo przy poważniejszej chorobie leki nie skutkują.
Niestety, rośnie nam pokolenie lekomanów :/